„Bękart” jest opowieścią o mirażu, zza którego może wychynąć jego nieoczekiwana karykatura. Nikolaj Arcel spiął jednak swoje dzieło na tyle zgrabnie, iż film nie zacumował na drugiej z tych mielizn. 7
„On on jest nikt” – opiniuje na duńskim osiemnastowiecznym dworze ktoś z monarszej elity wizytę kapitana Ludwiga von Kahlena. Ten wiarus wojen śląskich niewiele na nich zyskał. Poza doświadczeniem i zasługami dla ojczyzny został niezbyt szczodrze przez nią doceniony. Na dworze zapanowała konsternacja. Urzędnicy łapią się za głowy. Weteran oferuje uczynienie wrzosowisk Jutlandii żyznym polem, z którego król będzie mógł w przyszłości czerpać profity. „Wielu lepszych próbowało” – usłyszy od kamaryli impertynencki śmiałek. Ludwig na takiego wygląda, choć powszechnie komentuje się jego nieprawe pochodzenie. Pytany o spodziewaną rekompensatę von Kahlen odpowiada, że oczekiwałby tytułu szlacheckiego. „Mamy dobrą wiadomość” – oznajmia wyznaczony urzędnik. W imieniu tronu Ludwig dostanie satysfakcjonujący go zaszczyt. „Równie dobrze moglibyśmy mu obiecać tron cara” – szydzi totumfacki króla. Dworzan niewiele kosztuje rzeczona obietnica. Wszyscy tkwią przekonaniu, że na wypłowiałych polach wrzosowych nie da się zaszczepić jakiejkolwiek kultury rolnej gwarantującej plony.
Tych ostatnich nie przybywa. Ludwig zaprzągł do swojej wątłej kompanii podobnych jak on przegranych życiowo rozbitków. Większość z nich stanowią poddani uciekający przed okrucieństwem sąsiedniego możnowładcy – Eklunda. Ten miejscowy sędzia ziemski tkwi w przekonaniu, że tereny, jakie ma zamiar okiełznać Ludwig, nie należą do króla, a podlegają wyłącznie jemu, lokalnemu rezydentowi. Sam Eklund dorobił się już pokaźnego majątku, trzęsie królewszczyzną. Jest przekonany, że monarcha zajęty sprawami państwa nie będzie mu się wtrącał w peryferyjne detale. Ludwig stoi na straconej pozycji. Nie dość, że powierzona mu w ziemia wyda ewentualne plony dopiero za jakiś czas, to na jego domenę czyhają leśni złoczyńcy, nieprzychylny Eklund oraz złowieszcza natura. Ludwig zainwestował w wątpliwej stopy zwrotnej przedsięwzięcie całą rentę kapitańską. Desperat nie może swoim osadnikom zaoferować wiele więcej. Zysków próżno wpatrywać. „Nie umrzemy za twój szalony projekt” – oznajmiają naprędce skrzyknięci osadnicy, którzy mieliby rozwinąć skazane na porażkę gospodarstwo. Świadomi są faktu, iż pan „nikt” wydał wojnę nieprzyjaznej sobie sile, której prędzej czy później ulegnie.
„Bękart” Nikolaja Arcela to kolejny z dowodów na łatwą powtarzalność realizowaną w międzynarodowej branży filmowej. Uznani reżyserzy rozpanoszyli się mianowicie w swoim nieskrywanym wygodnictwie. Wyszli z założenia, że smagana huraganami, charyzmatyczna twarz Madsa Mikkelsena zagwarantuje ich produkcjom za każdym razem pierwiastek windujący cały projekt o kilka stopni ponad przeciętny poziom. Cóż zarzucić producenckim leniom, skoro dotąd niemal za każdym razem obsadzenie tego charakterystycznej fizjonomii anty gwiazdora przynosiło ekstra wartość emocjonalną. I tym razem Mikkelsen podniósł niczym kartofle z niewdzięcznego ugoru swoją kreację, a za nią resztę filmu do rangi wyższej niż szacowana. Sam Bękart jest opowieścią o mirażu zza którego może wychynąć jego nieoczekiwana karykatura. Nikolaj Arcel spiął jednak swoje dzieło na tyle zgrabnie, iż film nie zacumował na drugiej z tych mielizn.
„Może umrzeć, bo i tak nie istniał” – deliberują nad przyszłością Ludwiga zdezorientowani dworacy. Króla nie wtajemniczają w pałacową intrygę, o której zawiany od rana do nocy monarcha i tak nie ma pojęcia. Cel poniekąd został ustanowiony. Bezużyteczne dotąd pole skutecznie obrodziło kartofliskiem. Jego twórca przysporzył tymczasem nieplanowanych kłopotów. Zgodnie z prawem należałoby wynagrodzić śmiałka tym, co zostało obiecane. Co jednak począć ze świadomością, że jemu samemu może już na tytularnych splendorach nie zależeć?
Bardzo przyjemna w odbiorze opowieść o duńskim pionierze hodowli ziemniaków. Dobry montaż, zdjęcia, kostiumy i obsada.